Milito “Gwiazda Rubieży” (12 lutego 2016)
Najpiękniejszą rzeczą na tej płycie jest atmosfera. Atmosfera wolności. Wolności od tego, o czym pisać teksty, jak grać i śpiewać, jak to się teraz robi i co ludzie powiedzą, jeśli odważysz się zrobić coś inaczej. Milito zdaje się albo o tym wszystkim nie wiedzieć, albo to ignorować.
Iggy Pop “Post Pop Depression” (18 marca 2016)
Charyzmatyczny głos i teksty Iggy’ego Popa tak dobrze kleją się z brzmieniem i psychodelicznymi aranżami odpowiedzialnego za produkcję Josha Homme, że właściwie powinniśmy być oburzeni, że ta współpraca nie nastąpiła wcześniej. Iggy Pop jamujący z Queens of the Stone Age to crossover, o który nikt nie prosił, ale wszyscy są za niego wdzięczni.
Radiohead “A Moon Shaped Pool” (17 czerwca 2016)
Nastrojowy, poruszający i w niebanalny sposób piękny album. Aż trudno uwierzyć, że są tutaj utwory wyjęte z szuflady po dwudziestu latach, ponownie przearanżowane na potrzeby płyty. Ale skoro nawet odrzuty z sesji Radiohead tworzą lepszą płytę, niż cokolwiek, co większość artystów nagra przez całą karierę, to chyba jednak nie należy się dziwić.
Red Hot Chili Peppers “The Getaway” (17 czerwca 2016)
Z początku nie doceniłem tego albumu. Skonfundował tym, że nie było na nim żadnych bangerów, żadnego buzującego funkową energią prężenia muskułów. RHCP zawsze umieli w refleksyjne, liryczne utwory, ale nigdy nie oparli na ich całego albumu. Na “The Getaway” to zrobili i udało im się stworzyć album piękny.
Michael Kiwanuka “Love & Hate” (15 lipca 2016)
Można podziwiać zręczność z jaką Brytyjczyk miesza indie rocka z soulem, tworząc magiczną miksturę, której nie mogą oprzeć się producenci reklam i czołówek do seriali. W tej płycie jest wszak coś, czego nie da się sfabrykować. Słychać tutaj tę melancholię. Nieuchwytną i niepodrabialną. I zawsze wywołującą u mnie ciarki.
Organek “Czarna Madonna” (4 listopada 2016)
Debiutancki krążęk Organka “Głupi” był zupą, w której pływały numery bluesowe i punkowe. Na “Czarnej Madonnie” te wpływy stopiły się w unikatowy, dojrzały styl. Przy czym Organek wciąż pozostał na tej płycie bluesmanem, po prostu opowiadaczem historii rozgrywających się gdzieś na rozdrożu pomiędzy Suwałkami a Raczkami.
Sorry Boys “Roma” (18 listopada 2016)
To co wyróżnia Sorry Boys na tle innych popowych artystów, to fakt, jak bardzo ten zespół jest uduchowiony. A zarazem pozostaje bardzo zmysłowy. A płyta “Roma” to taki wir, w którym mieszają ze sobą sacrum i profanum, tańczą ze sobą codzienność i magia, pierwiastek apolliński ściera się z dionizyjskim. A warszawski zespół bawi się tymi żywiołami, tworząc z nich harmonijną całość.
The War On Drugs “A Deeper Understanding” (25 sierpnia 2017)
“A Deeper Understanding” jest jak młodszy brat “Lost in the Dream”, które również znalazło się na tej liście. Zwykle jednak gdy młodsi bracia próbują naśladować starszych, wychodzi z tego straszny cringe. Tutaj jest wręcz odwrotnie, młodszy brat jest jeszcze bardziej cool i ma więcej klasy, niż starszy. I jest od niego dojrzalszy.
William Patrick Corgan “Ogilala” (13 października 2017)
To mógłby być kolejny solowy album wokalisty rockowego zespołu, wypełniony nudnymi akustycznymi piosenkami. Na szczęście Corgan jest jednym z najlepszych melodiopisarzy ever, więc jego piosenki bronią się zarówno ze stosami fuzzów czy partiami symfonicznymi, jak i z surowymi aranżami, gdzie pianino i gitara akustyczna są zaledwie muśnięte przez instrumenty smyczkowe czy syntezatory.
Weedpecker “III” (5 stycznia 2018)
Istnieją ludzie, którzy uważają Weedpecker za najlepszy polski zespół. I ja do tych ludzi należę. I jeśli jest jedno osiągnięcie, którym sobie ekipa Piotra Dobrego na ten tytuł zasłużyła, to niewątpliwie jest to płyta “III”. Słucham jej już 5 lat, a moment w którym mi się znudzi wciąż wydaje się bardzo odległy.
Monster Magnet “Mindfucker” (22 stycznia 2018)
Na “Mindfucker” Dave Wyndorf po raz kolejny postanowił wynurzyć się ze swojego psychodelicznego oceanu i zrobić album pełen hard rockowych bangerów. I po raz kolejny jest to album, który zawstydza tych, którzy tworzeniem mainstreamowego rocka trudnią się na codzień.
Khruangbin “Con Todo El Mundo” (26 stycznia 2018)
Khruangbin to zespół paradoksalny. To luźny jam, a jednak jest w nim wyraźna struktura. Jest punkowo prosty i amatorski, a jednocześnie zawodowy i wirtuozerski. Pełen hipsterskich inspiracji, ale brzmi tak bezpretensjonalnie, jakby tę muzykę tworzyły dzieci. Jeśli miałbym określić tę płytę jednym słowem, byłoby to “czarująca”.