Rozpoczynam nowy cykl. Robię to, chociaż moja poprzednia seria zatytułowana “Fajne albumy, których nie ma na Spotify” składa się – póki co – z jednego wpisu. Ale co tam, zacznę kolejną.
Częściowo inspiracją dla cyklu, któremu niniejszym nadaję tytuł “Filmy, których nie widziałem w kinie i teraz żałuję” są moje prace nad wpisem podsumowującym rok 2017 jeśli chodzi o dziesiątą muzę. Pisanie o moich ulubionych filmach minionych dwunastu miesięcy uświadomiło mi, że nie udało mi się obejrzeć wielu zeszłorocznych produkcji, które chciałem zobaczyć w kinie. Częściowo inspiracją dla cyklu jest także powracająca do mnie od czasu do czasu myśl, że jest tyle świetnych obrazów, które przez fakt kiepskiej frekwencji w kinach, nie zarabiają zbyt wiele pieniędzy (wydaje mi się, że póki co, to bilety są głównym źródłem dochodów – streamingi, sprzedaż DVD czy Blu-ray generują wciąż chyba małe zyski). A to oznacza, że ich twórcy nie są odpowiednio wynagradzani za swój wysiłek, a – co nawet bardziej istotne – wytwórnie są coraz mniej chętne do finansowania tychże twórców i tego rodzaju filmów. Dlatego w pewnym sensie ten cykl jest moją pokutą za grzech nieobecności w kinie i próbą okazania choć odrobiny miłości produkcjom, które de facto doceniłem zbyt późno. Pierwszy z grzechów: brytyjsko-południowoafrykańska ekranizacja komiksu o Sędzim Dreddzie.
Przyznam się od razu, że kampania promocyjna „Dredda” nie była w stanie mnie w jakikolwiek sposób zainteresować filmem, ani w żaden sposób zakomunikować mi, dlaczego jest on w jakiś sposób wyjątkowy. Być może to problem tkwi we mnie, ale wyobrażałem sobie ten obraz jako powtórkę z “Judge Dredd” z 1995 roku, tylko że o wiele bardziej nijaką, niż wersja z Sylvestrem Stallonem w roli głównej. No i jeszcze, że w 3D, które mnie wówczas odrzucało jako pozbawiony substancji i treści gadżet, a być może akurat w tym wypadku seans w 3D mógł nieść ze sobą dodatkową wartość.
“Dredd” z 2012 roku jest bowiem filmem wizualnie pięknym. To pierwsza jego zaleta. Naprawdę ta ekranizacja ta na swój sposób piękna, co jest pewnym osiągnięciem, biorąc pod uwagę, że przedstawia brutalny, brudny i brzydki świat w dystopijnej przyszłości, w której przestępczość rozpanoszyła się tak, że zawieszono zasadę trójpodziału władzy, a porządek na ulicach zaprowadzić próbują dzierżący kompetencje oskarżyciela, sędziego i kata stróże prawa, zwani Sędziami właśnie. Ale od wizji przeludnionego megamiasta, w którym tłoczy się ludzkość skazana na życie w postnuklearnym świecie po głębokie blizny na twarzy granej przez Lenę Headey głównej oponentki głównego bohatera, film charakteryzuje się estetycznym wysmakowaniem. Na uwagę zasługują zwłaszcza sceny, w których pokazane jest działanie narkotyku Slo-Mo, którym odurzają się mieszkańcy Mega-City One. Narkotyk ten sprawia, że zażywający go ogląda świat w zwolnionym tempie – w powietrzu wiszą krople rozlanej wody i wystrzelone z pistoletów kule. Tego rodzaju sceny, które doskonale sprawdziłyby się jako kadry ze stron komiksu, sprawdzają się także w filmie. Szczerze mówiąc, dużo lepiej, niż peleryny superbohaterów. Ciekawe jakby to wyglądało w technologii 3D… Cóż, może jeszcze kiedyś się dowiem.
Co również zachwyca w tym obrazie, to prostota tej historii, gdzie miejscem, w którym dzieje się dziewięćdziesiąt procent akcji, niczym w “Szklanej pułapce“, jest bardzo ograniczona, zamknięta przestrzeń. Twórcy nie starali się upchać w produkcji jak największej ilości wątków znanych z komiksowej serii, nie usiłowali tworzyć gruntu pod potencjalne sequele. Zdecydowali się na zamkniętą historię, którą dodatkowo zdołali zmieścić 95 minutach. Na pochwałę zasługuje tutaj scenariusz Alexa Garlanda, scenarzysty i reżysera doskonałego “Ex Machina” z 2015 czy tegorocznego, zachwalanego przez krytyków netfliksowego “Annihilation” z Natalie Portman, które z pewnością obejrzę waśnie ze względu na niego.
Kiedy ostatnio sprawdzałem, “Dredd” był dostępny na Netfliksie. Więc jeśli posiadacie przypadkiem dostęp do tej platformy streamingowej, to wyszukajcie tam ten film i okażcie mu trochę miłości. A on z pewnością odwdzięczy się Wam wspaniałymi kinematograficznymi doznaniami. No, chyba, że nie jesteście fanami osadzonego w post-apokaliptycznej przyszłości brutalnego kina akcji – to wtedy Wasze doznania nie koniecznie będą wspaniałe.
One comment