Odkąd założyłem tego bloga, bardzo często po napisaniu tekstu poświęconemu jakiemuś filmowi czy płycie otrzymuję od znajomych i czytelników feedback w stylu: “bardzo dobra recenzja”, “czytałem Twoją recenzję – (nie) zgadzam się z nią” i tak dalej. Dostałem też kilka wiadomości, w których jakiś zespół prosił mnie o zrecenzowanie swojej płyty czy EP-ki. I choć reakcje na moje teksty są przeważnie pozytywne, co niesamowicie mi pochlebia, nigdy nie mogę się powstrzymać od podkreślenia, że żaden z moich tekstów na tym blogu nie jest recenzją i że w ogóle recenzji nie piszę. I w niniejszym tekście również chcę to podkreślić wystarczająco mocno. I wyjaśnić, o co właściwie w tej mojej niechęci do recenzji chodzi.
No, ale najpierw ustalmy sobie defnicję (bardzo ekscytujące, wiem). Według wikipedii “recenzja” to “analiza i ocena dzieła artystycznego”, która “pełni funkcję informacyjną, wartościującą i postulatywną, nakłaniającą lub zniechęcającą”. Dalej czytamy też, że do celów recenzji należy “ocenianie” i “kształtowanie gustu odbiorców”. I tu właśnie tkwi problem. Bo w moich oczach recenzent jest swego rodzaju arbitrem elegancji, który dyktuje, czego ludzie powinni posłuchać, co powinni obejrzeć czy przeczytać, a co powinni olać albo co powinni omijać szerokim łukiem. Jasne, ludzie mają swój rozum i swoje zdanie. Ale też przyznajmy, że często zdają się na recenzenta, który ma mniejszy lub większy autorytet.
“Pamiętaj, zdopingowanie artysty nic nie kosztuje, a potencjalne korzyści są oszałamiające” – powiedział kiedyś reżyser filmu “Clerks” Kevin Smith – “poklepanie po barkach artysty może pewnego dnia doprowadzić do twojego ulubionego filmu. Lub kreskówki, którą uwielbiasz oglądać. Albo piosenki, która ratuje ci życie. Zniechęć artystę, nie otrzymasz absolutnie nic”. Za wypowiedzią tą kryje się filozofia, że wszelka twórczość, nawet ta, która nam się totalnie nie podoba, jest przejawem czyjejś autoekspresji, która jest wartością samą w sobie i w związku z tym tłamszenie jej przez drugą osobę jest straszną kutasówą.
Nie jestem aż tak pozytywną osobą, jak Kevin Smith (pewnie, jakby się nad tym głębiej zastanowić to w ogóle nie jestem pozytywną osobą, ale nie wchodźmy w to). Niemniej w jego podejściu jest wiele racji. Po pierwsze, recenzja brzmiąca “twój film/twoja książka/twój komiks/twój koncert/twoja płyta jest chujowa”, może dla autora być miażdżąca i sprawić, że przestanie tworzyć. A przecież nawet w autorze najgorszego gniota może tkwić potencjał, który pozwoliłby mu w przyszłości stworzyć coś genialnego. Po drugie kto właściwie i na podstawie jakich kryteriów ma decydować o wartości i jakości dzieła? Czy mamy mierzyć jakość i doniosłość poezji na wykresach, jak postulował to dr J. Evans Pritchard na stronach, które w “Stowarzyszeniu Umarłych Poetów” Robin Williams kazał swoim uczniom wyrwać z podręcznika? Banałem jest stwierdzenie, że odbiór dzieła jest całkowicie subiektywny i coś co dla jednej osoby jest totalnym gównem, dla innej jest czymś absolutnie genialnym. Ba, coś co w danym momencie danej osobie się nie podoba, może być przez nią docenione na innym etapie życia, albo gdy osoba ta będzie w innym nastroju.
Nawet jeśli da się zawyrokować ostatecznie czy dane dzieło jest dobre czy złe albo czy jest warte czasu i pieniędzy odbiorców, to ja nie czuję się na siłach, by to robić i nie chcę na siebie brać choćby nawet najmniejszej cząstki odpowiedzialności za to, że jakiś twórca postanowi porzucić swą artystyczną profesję na rzecz siedzenia w boksie w korpo. Sam tworzę i wiem, ile odwagi wymaga pokazanie światu efektów swojej pracy – im bardziej osobiste, im bardziej indywidualne jest Twoje dzieło, tym grubszą musisz mieć skórę. Dlatego, cokolwiek piszę o jakimś filmie czy płycie, nie jest to recenzja. To jest raczej mój komentarz, moje przemyślenia na temat albo – jeśli ma to zabrzmieć bardziej fancy – esej na temat danego dzieła.
“Ej, Rogal – powie zapewne ktoś z Was – przecież w twoich tekstach pełno jest wartościujących sądów, często coś krytykujesz, zdarza ci się czyjąś pracę zmieszać z błotem”. Odpowiadam na to: przecież mówiłem, że nie jestem tak pozytywną osobą, jak Kevin Smith! A zupełnie poważnie: zdaję sobie sprawę, że zdarza mi się często coś objechać. I dlatego właśnie piszę tę notkę. Żeby podkreślić, że w żadnym wypadku nie odczuwam potrzeby, abyście moją prywatną opinię na temat czyjejś twórczości w jakimkolwiek stopniu internalizowali. Jeśli piszę, że coś jest gówniane, to wiedzcie, że jest to tylko moje osobiste zdanie na dany temat w danym momencie. Nie roszczę sobie pretensji do wygłaszania wyroków, jedynie do wyrażania opinii. I dlatego właśnie teksty, które piszę, czymkolwiek są, nie są recenzjami.
Ani tekst o “Pitbullu” nie jest recenzją, ani nie jest nią tekst o “Punisherze“, recenzjami nie są teksty o “Ostatnim Jedi” czy o “Blade Runnerze“. To samo w przypadku tekstów o Motörhead, “Thorze“, Foo Fighters, “Barrym Sealu” czy “Valerianie“.
Bo ja nie piszę recenzji.
Cały ten tekst właściwie opiera się na tej samej zasadzie co “nie obrażaj się, żartowałem (nawet jak obraziły cię moje słowa to nie możesz być na mnie zły bo to żart heh)” albo “na wstępie powiem, że jestem tolerancyjną osobą, ale jak się te geje całują publicznie no to już obrzydliwe i ja nie chcę na to patrzeć (ale wszystko w porządku w tym co powiedziałem, bo przecież powiedziałem na początku że jestem tolerancyjny)”. Tak samo tutaj, “moje teksty nie są recenzjami, więc jak zmieszam jakieś twoje dzieło z gównem i napiszę że nie polecam, to nie możesz być smutny, no bo ej, to tylko moja opinia (którą udostępniam szerokiemu gronu odbiorców w postaci chociażby moich znajomych)”. Trochę to głupie, nie sądzisz? Jeszcze pół tekstu zajmuje nawoływanie do tego, by pamiętać, że jak się zgnoi artystę, to może przestać tworzyć i że należy tępić coś takiego (podanie przykładu wyrywania kartek ze “Stowarzyszenia Umarłych Poetów”), ale Ty już możesz to robić? Bo nie jesteś recenzentem? XD
Bo piszesz, że to tylko Twoja opinia, którą nie należy się sugerować? Ok, gdybyś wyrażał swoją opinię rozmawiając z kumplem przy piwku, ALE założyłeś bloga i raczej nie po to, by pisać dla siebie (bo wtedy byś tego nie upubliczniał), tylko żeby dotrzeć do większej liczby ludzi, więc udostępniasz swoją opinię PUBLICZNIE i zbierając jakieś grono fanów, chcąc nie chcąc masz wpływ na odbiorców. Jeśli napiszesz ciekawy tekst na temat jakiejś pracy (filmu, książki) i dodasz swoją opinię, to tak, jest to recenzja. Jak bardzo byś tego nie chciał. I tak, ludzie czytający będą brali pod uwagę opinię osoby, której teksty lubią. Więc generalnie uważam, że takie gadanie jest niepotrzebne i wygląda głupio, nie mówiąc o tym, że jedzie hipokryzją. Wykorzystaj swoje lekkie pióro w lepszy sposób, bo czyta się Ciebie przyjemnie, tylko błagam nie pisz głupot.
LikeLike
Po pierwsze ma znaczenie czy mówisz komuś coś w żartach czy na poważnie. Jasne, ktoś może się za coś powiedzianego w żartach obrazić, poczuć tym dotknięty, zależy jednak od osobistej wrażliwości – każdy z nas ma inną.
Po drugie, nie wiedzę zupełnie analogii między tekstami typu “jestem tolerancyjny, ale” a tym co napisałem w powyższym wpisie.
Po trzecie: no, nie, będę trwał przy swoim. Ja widzę, różnicę między tym, czy coś jest nazwane recenzją, czy nie. Jeśli uważasz inaczej, to… yeah, well, you know, that’s just, like, your opinion, man.
LikeLike
Analogia polega na tym, że najpierw tworzysz sobie pewnego rodzaju “usprawiedliwienie”, żeby potem móc sobie np krytykować, a jeśli ktoś będzie miał pretensje za “złą recenzję” to możesz powiedzieć “ale to nie jest recenzja więc chill (co z tego że dużo osób to przeczytało i może zasugeruje się moją opinią)”.
I absolutnie nie widzę nic złego w wystawianiu komuś/czemuś negatywnej opinii, jeśli coś Ci się nie podobało, ale takie usprawiedliwianie się nie wiadomo po co jest po prostu głupie. Bierz odpowiedzialność za swoje działania, zamiast tłumaczyć się w taki sposób, bo dla mnie tak to właśnie wygląda.
LikeLike
Szukałem sobie właśnie ciekawych rzeczy w tej apce i trafiam na ten wpis, po nim zostaję z Tobą, recenzencie-nierecenzencie i dzięki za fajny cytat od Smitha! (Masz też rację, że często zapominamy o tym, że nasze opinie się zmieniają – na ogół po odłożeniu książki dopiero po roku wiem, czy ją lubię czy jednak nie, bez względu na to, co wypociłem na blogu). Pozdrówki.
LikeLike
Dzięki! Pozdro!
LikeLike