A więc wygląda na to, że nadeszła jesień. Słowo chill zaczyna być używane w bardziej figuratywnym sensie. Jest szaro i zimno, ludzie chowają swoje smętne twarze przed wiatrem w swetrach, szalach i płaszczach. Słowem: Polska wreszcie znów wygląda jak Polska, a jej mieszkańcy stopniowo coraz bardziej nasiąkają deszczem i jesienną chandrą. Na szczęście jest na to lek bez recepty, który może Was z melancholii nie wyleczy, ale z pewnością też nie zaszkodzi. To płyta “Lightness” projektu Peter and the Wolf.
Celowo użyłem słowa projekt, a nie zespół, bo Peter and the Wolf to po prostu jeden z pseudonimów, pod którymi ukrywa się amerykański singer-songwriter Redding Hunter. Na bandcampie Huntera znajdziecie kilka wydanych przez niego pod różnymi ksywkami albumów, dość różnorodnych stylistycznie, choć przeważnie oscylujących wokół folkowego akustycznego lo-fi. Gdybym chciał, to bym wyguglał coś więcej na temat muzyka, ale szczerze mówiąc wolę nie wiedzieć o nim zbyt wiele i karmić się swoim wyobrażeniem o nim. A wyobrażam go sobie jako włóczykija przemierzającego Amerykę takim towarowym pociągiem ze starych komiksów. Faceta, który nie posiada nic poza swoją gitarą i piersiówką pełną rozgrzewającej szkockiej. Gościa oderwanego od wyścigu szczurów, komercji i wszechobecnego materializmu. Samotnika, który jednak w każdej odwiedzanej mieścinie ma jakichś przyjaciół, którzy chętnie poczęstują go obiadem i posłuchają jego piosenek, trochę tęsknych, trochę smutnych, ale często też nie do końca poważnych, puszczających oko do słuchacza. I tak sobie Redding Hunter wędruje przez świat, dostrzegając piękno tam, gdzie inni widzą brzydotę, kontemplując ogołocone z liści drzewa i opuszczone prowincjonalne domy.
A płyta “Lightness” to taki soundtrack do tej podróży. Pozwalający nam patrzeć na te zgniłe krajobrazy przez okno, samemu grzejąc kości przy kominku. Działający jak taki muzyczny termofor. Albo to takie urządzenie stawiane jesienią w knajpianych ogródkach, dające taki fajny płomień. Nagrane na szumiącą ze starości taśmę akustyczne brzdąkanie i ciepły, głęboki głos Huntera przykryją Was ciepłą kołdrą. Kontrastujące z przepalonym wokalem muzycznego wagabundy delikatne dziewczęce chórki narzucą na Was jeszcze dodatkowy koc. A melancholijny, ale i pełen nadziei tekst tytułowej piosenki ostatecznie utuli Was do zimowego snu.