[No, to obejrzałem w końcu]: Downton Abbey: Nowa epoka

I przez cały czas miałem poczucie, że to co oglądam jest, jak na Downton Abbey, trochę za wesołkowate. Podobne odczucia zresztą miałem wobec poprzedniej kinowej odsłony serialu. Nie zrozumcie mnie źle. Ja wiem, że “Downton Abbey” jest ciepłym kocykiem* nostalgii za czasami, kiedy arystokracja wzamian za wierność dawała służbie poczucie bezpieczeństwa, a ludzie mieszkali w neo-gotyckich zamkach i pili herbatę z porcelanowych filiżanek. Ten serial nigdy nie miał być “Rodziną Soprano” czy innym “The Wire”, tylko ukojeniem dla zagubionych w XXI wieku dusz. Zdaję sobie z tego sprawę.

A jednak w serialu były wątki, w których stawka tego serialu była wyższa, niż tylko “kto zostanie pokojowcem jaśniepana”. I wcale nie traktuję tych intryg z lekceważniem, bo scenarzyści, reżyserzy i aktorzy zaangażowani w produkcję “Downton Abbey” stworzyli tak przekonujących bohaterów, że chyba każdy z zapartym tchem kibicował uczestnikom tej gry. Ale ten serial był czymś więcej, niż nie tylko sagą o arystokratycznym rodzie i plotkującej o jaśniepaństwie służbie. Były tam wątki społeczne, polityczne, obyczajowe. Momenty dramatyczne. Twórcy nie unikali mrocznych aspektów życia w Anglii początku XX wieku. I nie pokazywali tych mrocznych aspektów w sposób karykaturalny albo powierzchowny. Wyważenie pomiędzy wątkami, które były bardzo na serio a uroczą opowieścią o szlachcie, która (w większości) rzeczywiście jest szlachetna i służbie, która (w większości) jest dobroduszna. Właśnie ten balans stanowił o sukcesie tego serialu.

Jeśli ten serial porównać do nagrania ze złotej ery jazzu, z ryczącymi trąbkami, rozstrojonym pianinem i trzaskami ze starej płyty winylowej, tak kinoweym wersjom “Downton Abbey” bliżej do smooth jazzu z windy. Niby to samo, a jednak bez tego ciężaru, bez tego brudu. Ogląda się to trochę jak parodię. Owszem śmieszną i krzepiącą serce, ale jednak pozostawiającą wrażenie, że to mogło być trochę mniej naiwne i sielankowe. Żeby było mniej pocztówką, a bardziej fabułą…

…a może rodzina Crawley’ów i ich służba przeszła już zbyt wiele, może wystarczy im już tych cierpień? Może powinni już na zawsze trwać w tym idyllicznym końcu historii, w tym niekończącym się happy endzie, gdzie konflikt nigdy nie jest gorętszy, niż frak staromodnego angielskiego lokaja, pocącego się na francuskiej Riwierze? Może to dobrze, że mamy możliwość zawinięcia się w ten ciepły koc i spędzenia reszty wieczoru z earl grey’em i książką? Że możemy z dumą spojrzeć, jak nasi bohaterowie stawili czoła wyzwaniom i jak przy tym dojrzeli?

*Albo chłodzącym wiatraczkiem, jeśli czytacie to w czasie kolejnej w tym roku fali upałów.

Leave a Reply

Fill in your details below or click an icon to log in:

WordPress.com Logo

You are commenting using your WordPress.com account. Log Out /  Change )

Facebook photo

You are commenting using your Facebook account. Log Out /  Change )

Connecting to %s