Nie no.
Tak naprawdę to oglądałem na bieżąco. Więc tytuł powinien brzmieć:
[No, to oglądałem na bieżąco]: O pierwszym sezonie “Rodu smoka” myśli nieuczesane
Cóż, ten serial ma swoje problemy. Chwilami dość niskobudżetowe efekty specjalne. Narracja poprowadzana w niejasny sposób, czasami trzeba było jeszcze obejrzeć komentarz twórców, żeby zrozumieć, co się wydarzyło.

Osobiście kiepsko znoszę też zmiany aktorów. Nie wiem, jak ludziska mogą oglądać taki serial, jak “The Crown”, gdzie obsada jest wymieniana co sezon. Ja się do aktorów przywiązuję i ze dwa odcinki odchorowywałem, jak dwie główne bohaterki nagle zmieniły fizjonomię.

No, ale te problemy nie zmieniają faktu, że fabuła “Ród smoka” naprawdę mnie porwała i co tydzień z ciekawością zasiadałem do kolejnego festiwalu krwawych bitew, tortur, skrytobójstw i porodów.
Chciałoby się powiedzieć, że to zasługa zarysowanej przez George R.R. Martina historii, który po raz kolejny z iście szekspirowską błyskotliwością snuje opowieść o władzy i ludzkiej naturze. Ale wszyscy wiemy, że nawet najlepszy materiał źródłowy można spieprzyć. Więc showrunnerom, scenarzystom i reżyserom należy się jednak pochwała. Bo mimo, że nie “Ród smoka” nie jest bezbłędny, to jednak nie jest też spieprzony.

Weźmy pod uwagę, że to jest prequel. Akcja “Gry o tron” rozpoczynała się w czasach, gdy dawna potęga i epoka herosów były już tylko pieśnią przeszłości. Tyrion Lannister, Daenerys Targaryen czy Jon Snow żyli w świecie, który był zaledwie cieniem złotego wieku, w którym nad Westeros latały smoki. W takiej narracji te wszystkie fantastyczne elementy funkcjonują gdzieś na marginesie osadzonej w ponurym realiźmie historii. Są gdzieś tam za zakrętem, a im bardziej są nieuchwytne, tym większa pokusa, żeby je zobaczyć.

Odpowiedzią na tę pokusę są prequele. Z najsłynniejszymi z prequeli na czele. Czyli z Gwiezdnymi Wojnami. W końcu zrodziły się one z tego samego pragnienia. Ludzie oglądali “Nową nadzieję” czy “Imperium kontratakuje”, a ich wyobraźnię rozpalało pytanie o to, w jaki sposób Anakin Skywalker znalazł się w zbroi Dartha Vadera. Fani wymieniali się uwagami w stylu “Ej, ale fajnie by było zobaczyć Jedi u szczytu ich potęgi, a nie tylko jako niedobitków ukrywających się po jaskiniach i bagnach, co nie?” No i w końcu George Lucas postanowił uchylić rąbka spódnicy, a potem wszyscy zachowywali się, jakby od początku wiedzieli, że to będzie totalne rozczarowanie.

Niemniej “Ród smoka” nie sprawia tutaj zawodu. Może to dlatego, że magiczne elementy nie wyskakują w tym serialu z lodówki. Smoki nie są jakąś wunderwaffe w oka mgnieniu ucinającą wszelkie dyskusje. Bądź co bądź obie zwaśnione strony dysponują tą bronią masowego rażenia. Epickie bitwy z ziejącymi ogniem gigantycznymi gadami ustępują dworskim intrygom i w tym sensie, “Ród smoka” jest (przynajmniej jak dotąd) bardziej grą o tron, niż “Gra o tron”.

No i na koniec jeszcze raz o tych skokach czasowych. Ostatecznie muszę powiedzieć, że nie są takie złe. W końcu zawsze gdzieś tam jednak padała od niechcecnia rzucona kwestia w stylu “Już od dwóch lat coś tam, coś tam”. Także jak ktoś się zgubił, to jego wina, że oglądał serial ścierając kurze w mieszkaniu. Mi się tam mimo wszystko podoba skala tej historii, pokazująca jak nieraz diametralnie zmieniają się ludzkie losy na przestrzeni dekad. Zresztą czy ktoś jeszcze pamięta, jak w “Grze o tron” czy “Wiedźmienie” bohaterowie zbyt szybko teleportowali się z jednego końca kontynentu na drugi? Tutaj jednak mamy lepsze tempo opowieści, a bohaterowie dostają odpowiednią ilość czasu, by się wzajemnie pokłócić i odpowiednio znienawidzić.