
Autobiografia gwiazdy “Przyjaciół” jest dość krótką książką i jest w niej sporo dowcipu, który ostatecznie potwierdza, że Mathew Perry JEST Chandlerem Bingiem. Na dobre i na złe.
Ale mimo niewielkiej objętości i swady z jaką zostało napisane, tego wydawnictwa nie czyta się szybko. Przeczytałem już kilka biografii i autobiografii różnych gwiazd rocka, ale żadna z nich nie opisywała walki z uzależnieniami tak szczegółowo i z tak brutalną szczerością.
I choć na końcu możemy liczyć na swego rodzaju happy end, “Przyjaciele, kochankowie i ta Wielka Straszna Rzecz” to relacja człowieka połamanego przez życie, który tego połamania nie próbuje pudrować. To nie jest historia z cyklu “stałem się sławny i wkroczyłem w imprezowy świat używek, a potem to wszystko zaszło za daleko, więc poszedłem na odwyk, no i teraz z moich nałogów zostały tylko zabawne anegdotki o szalonych rzeczach, jakie wtedy wyprawiałem”.
To historia człowieka, który toczył swoją walkę często samotnie, w ukryciu przed światem. Matthew Perry nie miał wizerunku niegrzecznego chłopca, jak Charlie Sheen czy Robert Downey Jr., o których ekscesach głośno huczały wszystkie brukowce. Największe błogosławieństwo, jakim była rola życia w “Przyjaciołach” była także jego największym przekleństwem. Tak długo, jak punktualnie zjawiał się na planie zdjęciowym trzeźwy, tak długo jego uzależnienie nie było problemem dla jego kariery.
Jest to też ciekawy case study przywileju. Aktor nie ukrywa faktu, że na terapie odwykowe wydał miliony i że bycie celebrytą niejednokrotnie ratowało mu życie. Deklaruje, że gdyby mógł zamienić sławę i pieniądze na zwykłe życie szarego obywatela, ale za to bez konieczności walki z depresją i nałogami, wybrałby to drugie.
Ale pytanie czy zwykły zjadacz chleba mógłby pozwolić sobie na liczne pobyty w klinikach odwykowych albo “towarzyszy trzeźwości” przez całą dobę pomagających mu w odstawianiu alkoholu i opioidów, pozostaje bez odpowiedzi. Podobnie zresztą, jak pytanie czy gdyby uzależnienia doprowadziły go do bankructwa i wyrzuciły na bruk, byłby to wystarczająco silny bodziec, by wyjść na prostą znacznie szybciej. I czy Matthew Perry żyłby dziś, gdyby nie był bogaty i sławny?
Napisanie tej książki wymagało od Perry’ego ogromnej odwagi. Nie jest on pierwszym komikiem, który za fasadą dowcipu ukrywał ogromny smutek i wrażliwość, ale osobiście po raz pierwszy dowiedziałem się o tych łzach klauna od samego zainteresowanego, bez owijania tego w bawełnę wywołującego salwy śmiechu stand-upu. Perry nie bał się opisać ze szczegółami, jak trudna była i jest dla niego walka, którą toczył i toczy. Nie bał się przyznać do koszmaru, przez który przeszedł, ani do bólu, który zadawał innym.
Z książki Perry’ego wyłania się obraz aktora jako wrażliwego i utalentowanego człowieka, który popełnił błąd myśląc, że sława i podziw innych ludzi uczynią go szczęśliwym. I który dopiero uczy się dostrzegać, że najpierw sam musi zaakceptować i pokochać siebie.