[No, to obejrzałem w końcu]: Biały Lotos

I muszę się przyłączyć do chóralnego zachwytu. Kawał dobrze napisanego, dobrze zagranego i dobrze nakręconego serialu.

Wysoka jakość „Białego Lotosu” jest szczególnie imponująca, jeśli się weźmie pod uwagę, że autorem scenariusza i reżyserem wszystkich odcinków (obydwu sezonów) jest jedna osoba. Jest nią Mike White, którego być może kojarzycie z roli nieco wycofanego współlokatora Jacka Blacka w „Szkole Rocka”. Do którego scenariusz również napisał sam White.

Pisanie i reżyserowanie całego serialu przez jedną osobę to rzadkość. Wyobraźcie sobie, że jeden 50-minutowy odcinek serialu to taki mały film. I musisz w krótkim czasie napisać scenariusz do 6 takich małych filmów. A potem wyreżyserować te odcinki. To setki roboczogodzin spędzonych na planie.

Zwłaszcza, że „Biały Lotos” był w dużej mierze kręcony w plenerze, skazany na kaprysy pogody i często godziny czekania, aż słońce wyjdzie za chmur. Tak, nawet na Sycylii czy Hawajach, pogoda może spieprzyć cały dzień zdjęciowy.

Jedynym porównywalnym z Whitem tytanem pracy, jakiego kojarzę, jest Rod Serling, twórca „Strefy Mroku”. Kultowy serial z lat 60. miał znacznie więcej odcinków, niż „Biały Lotos”, ale choć Serling był scenarzystą większości z nich, nie zasiadał raczej w reżyserskim krześle.

Jak znacie jakiegoś równie płodnego i pracowitego scenarzystę/reżysera, to dajcie znać w komentarzach. Bo bardzo możliwe, że kogoś przeoczyłem, a chętnie uzupełnię braki w wiedzy.

[Przyznać się, kto oglądał?]: “Niebezpieczne dinozary”

Wyprodukowana w 1997 roku kreskówka opowiadała o oddziale pięciu humanoidalnych dinozarów, w skład którego wchodzili: tyranozaur T-Bone, triceratops Spike, stegozaur Stegz, pteranodon Bullzye i ankylozaur Hard Rock. Człekokształtną postać dinozaury przybrały w wyniku eksperymentu przeprowadzonego przez niegodziwych kosmitów.

W tej mieszance “Żółwi Ninja”, “Motomyszy z Marsa” i “Jurassic Parku” adwersażami tej prehistorycznej Drużyny A był gang raptorów, który wyposażony w futurystyczne, cyberpunkowe implanty, próbuje podnieść temperaturę na Ziemi, by stworzyć środowisko bardziej komfortowe dla dinozaurów.

Otwierająca serial hard rockowa czołówka z refrenem “Extreme! Extreme! EXTREME DINOSOURS!” jest absolutnym evergreenem i możecie jej posłuchać tutaj.

Ależ te lata dziewięćdziesiąte były w dechę!

[No, to przeczytałem w końcu]: Matthew Perry “Przyjaciele, kochankowie i ta Wielka Straszna Rzecz”

Autobiografia gwiazdy “Przyjaciół” jest dość krótką książką i jest w niej sporo dowcipu, który ostatecznie potwierdza, że Mathew Perry JEST Chandlerem Bingiem. Na dobre i na złe.

Ale mimo niewielkiej objętości i swady z jaką zostało napisane, tego wydawnictwa nie czyta się szybko. Przeczytałem już kilka biografii i autobiografii różnych gwiazd rocka, ale żadna z nich nie opisywała walki z uzależnieniami tak szczegółowo i z tak brutalną szczerością.

I choć na końcu możemy liczyć na swego rodzaju happy end, “Przyjaciele, kochankowie i ta Wielka Straszna Rzecz” to relacja człowieka połamanego przez życie, który tego połamania nie próbuje pudrować. To nie jest historia z cyklu “stałem się sławny i wkroczyłem w imprezowy świat używek, a potem to wszystko zaszło za daleko, więc poszedłem na odwyk, no i teraz z moich nałogów zostały tylko zabawne anegdotki o szalonych rzeczach, jakie wtedy wyprawiałem”.

To historia człowieka, który toczył swoją walkę często samotnie, w ukryciu przed światem. Matthew Perry nie miał wizerunku niegrzecznego chłopca, jak Charlie Sheen czy Robert Downey Jr., o których ekscesach głośno huczały wszystkie brukowce. Największe błogosławieństwo, jakim była rola życia w “Przyjaciołach” była także jego największym przekleństwem. Tak długo, jak punktualnie zjawiał się na planie zdjęciowym trzeźwy, tak długo jego uzależnienie nie było problemem dla jego kariery.

Jest to też ciekawy case study przywileju. Aktor nie ukrywa faktu, że na terapie odwykowe wydał miliony i że bycie celebrytą niejednokrotnie ratowało mu życie. Deklaruje, że gdyby mógł zamienić sławę i pieniądze na zwykłe życie szarego obywatela, ale za to bez konieczności walki z depresją i nałogami, wybrałby to drugie.

Ale pytanie czy zwykły zjadacz chleba mógłby pozwolić sobie na liczne pobyty w klinikach odwykowych albo “towarzyszy trzeźwości” przez całą dobę pomagających mu w odstawianiu alkoholu i opioidów, pozostaje bez odpowiedzi. Podobnie zresztą, jak pytanie czy gdyby uzależnienia doprowadziły go do bankructwa i wyrzuciły na bruk, byłby to wystarczająco silny bodziec, by wyjść na prostą znacznie szybciej. I czy Matthew Perry żyłby dziś, gdyby nie był bogaty i sławny?

Napisanie tej książki wymagało od Perry’ego ogromnej odwagi. Nie jest on pierwszym komikiem, który za fasadą dowcipu ukrywał ogromny smutek i wrażliwość, ale osobiście po raz pierwszy dowiedziałem się o tych łzach klauna od samego zainteresowanego, bez owijania tego w bawełnę wywołującego salwy śmiechu stand-upu. Perry nie bał się opisać ze szczegółami, jak trudna była i jest dla niego walka, którą toczył i toczy. Nie bał się przyznać do koszmaru, przez który przeszedł, ani do bólu, który zadawał innym.

Z książki Perry’ego wyłania się obraz aktora jako wrażliwego i utalentowanego człowieka, który popełnił błąd myśląc, że sława i podziw innych ludzi uczynią go szczęśliwym. I który dopiero uczy się dostrzegać, że najpierw sam musi zaakceptować i pokochać siebie.

[Kącik modowo-muzyczny] Susie Bick & Push The Sky Away

Dziś dziesiąta rocznica wydania albumu “Push The Sky Away” zespołu Nick Cave & The Bad Seeds. Okładka tej płyty przedstawia lidera grupy wchodzącego do pomieszczenia, przez które przemyka naga kobieta. Ta kobieta to żona wokalisty – modelka, aktorka i projektantka Susie Bick.

Kiedyś czytając o Susie Bick na Wikipedii można było dowiedzieć się, że zasłynęła m.in. pojawieniem się na okładce wydanej w 1985 roku płyty “Phantasmagoria brytyjskiego zespołu The Damned.

Dziś można przeczytać także o tym, że w 2014 roku założyła dom mody The Vampire’s Wife, który projektuje suknie noszone m.in. przez Katarzynę, księżną Walii.

No i o tym, że wystąpiła na okładce “Push The Sky Away”, bo ten doskonały album także staje się już klasyką. To już dwie kultowe płyty z Susie Bick na okładce. Na pierwszej miała niespełna 20 lat, na drugiej – 47.

Niedawno w poście na Instagramie, Bick podzieliła się historią powstania fotografii, która ostatecznie przeobraziła się w artwork albumu Cave’a:

To zdjęcie powstało sponatanicznie w naszej sypialni w Brighton. Zostało zrobione przez naszą bliską przyjaciółkę i świetną fotografkę Dominique Issermann. D i ja byłyśmy w trakcie sesji zdjęciowej do czasopisma i właśnie się przebierałam, gdy wszedł Nick. Dominique poprosiła go o otwarcie okiennic, by wpuścić więcej światła. Zmusiło mnie to do zasłonięcia oczu przed jasnym słońcem.

Ta historia balansuje gdzieś na granicy prawdopodobności i nieprawdopodobności tak, jak cały mit, persona Nicka Cave’a i wszystko, co z nim związane. Sami osądźcie czy jest prawdziwa. A potem posłuchajcie absolutnie genialnego “Push The Sky Away.

[No, to obejrzałem w końcu]: Szklana cebula

I podobało mi się.

Na pewno kilka osób napisało już recenzje tego filmu znacznie mądrzejsze, niż cokolwiek, co napisałbym ja.

Podzielę się jednak pewnym przemyśleniem, które przyszło mi do głowy, gdy go oglądałem:

Pamiętacie, jak w 2006 roku na ekrany kin wszedł nowy film o Bondzie? Z nowym aktorem, niejakim Danielem Craigiem, w roli agenta 007? Jakie oburzenie wywołała ta decyzja castingowa? Ludzie się nie mogli nadziwić, jak taka brutalna, dłutem ciosana góra mięśni może zagrać eleganckiego szpiega-dżentelmena? Przyznam się bez bicia, że sam byłem dość sceptyczny wobec Craiga i kierunku, jaki obrała seria o agencie w służbie Jej Królewskiej Mości. Ale na moją obronę, byłem wtedy jeszcze młody i głupi.

A teraz szybko przewińcie do przełomu 2022 i 2023 roku. Daniel Craig powraca do roli dystyngowanego detektywa Benoita Blanca, w kontynuacji “Na noże” z 2019 roku. Roli, którą zauroczył publiczność. Widzowie byli tak zachwyceni każdą chwilą, kiedy ten modnie ubrany, kulturalny południowiec pojawiał się w kadrze, że w kolejnej odsłonie przygód detektywa reżyser Rian Johnson dał mu znacznie więcej czasu ekranowego.

Good for you, Daniel Craig!

[No, to przeczytałem w końcu]: Richard Morgan “Upadłe anioły”

Zarys fabuły kontynuacji “Modyfikowanego węgla” wygląda tak: główny bohater, Takeshi Kovacs, z XXIV-wiecznego megamiasta na Ziemi, gdzie rozwiązywał zagadkę śmierci multimilionera przenosi się na odległą planetę, na której będzie poszukiwał marsjańskich artefaktów. Czyli tym razem zamiast Deckarda z “Blade Runnera” Kovacs staje się Indianą Jonesem.

Zaintrygowało to was? Mnie tak. Jest bowiem potencjał na bardziej dogłębne zwiedzanie zasygnalizowanego w “Modyfikowanym węglu” przebogatego wszechświata i poznawanie jego długiej historii.

W stworzonym przez Morgana uniwersum ludzkość skolonizowała wiele planet w całej galaktyce idąc w ślady starożytnych Marsjan, którzy stworzyli zaawansowaną cywilizację, zwiedzili pół wszechświata, po czym w niewyjaśnionych okolicznościach wyginęli, zanim homo sapiens mogli w ogóle zamarzyć o międzygwiezdnych podróżach. Pozostałości po kosmitach to dla ludzkości wciąż niezbadana kopalnia tajemnic i źródło technologii, które mogą okazać się kamieniami milowymi w rozwoju naszego gatunku.

Kovacs bierze więc udział w ekspedycji w poszukiwaniu starożytnego superzaawansowanego międzygwiezdnego statku ukrytego gdzieś w okolicach planety Sanction IV. Toczy się tam akurat krwawa wojna pomiędzy Protektoratem (czymś w rodzaju star trekowej Zjednoczonej Federacji Planet, gdyby jej ojcami założycielami byli Elon Musk i Wladimir Putin) a Joshuą Kempem (przywódcą lokalnej rebelii, który jawi się jako skrzyżowanie Che Guevary z Kim Ir Senem).

I to właśnie tej wojnie poświęca najwięcej uwagi Morgan, stawiając Kovacsa na czele “parszywej dwunastki” wskrzeszonych najemników, rozbierając na części pierwsze niuansy interplanetarnej polityki obnażając ich nihilizm i okrucieństwo z niemal pornograficznym upodobaniem. Nie ukrywam, że wolałbym więcej poczytać o tajemnicach wymarłej rasy…

Jasne, seria Richarda Morgana to nie rodzinny, popcornowy blockbuster, ale cyberpunkowy, dystopijny traktat filozoficzny. Więc dlaczego właściwie oczekiwałem, że będzie to Indiana Jones? Powieść Morgana jest z pewnością wariacją na temat klasycznej przygodowej historii o poszukiwaniu zaginionego skarbu. Mamy więc twardego (anty)bohatera po przejściach. Mamy idealistyczną archeolożkę, która się czubi i lubi z głównym bohaterem. Mamy też złowrogą organizację, która chce wszechpotężny artefakt wykorzystać, by czynić zło i tak dalej.

I nie przeszkadzałoby mi, że ten schemat został odegrany w ponurych dekoracjach cybperunkowego real politik, gdyby nie jedna rzecz. Zwykle w tej historii główny bohater, choć może daleki od ideału, to jednak wzbudza sympatię, a poza tym możemy oczekiwać, że gdzieś tam pod skorupą cynizmu jednak tli się dobro.

Tymczasem w powieści Morgana, Kovacs jest równie brutalny i cyniczny, co wszyscy inni gracze, jeśli nie bardziej. Czytając “Upadłe anioły” nie kibicujesz nikomu i masz trochę wrażenie, że w wyścigu po Arkę Przymierza naziści rywalizują z nazistami, a po piętach depczą im nazisści. Jeśli jest to dekonstrukcja indianajonesowej rywalizacji o to, kto dotrze do McGuffina pierwszy, to jest to dekonstrukcja mało udana.

Słabe jest też to, że w poprzedniej części Kovacs zdawał się jednak przejść jakąś przemianę. W “Modyfikowanym węglu” zaczynał jako cyniczny antybohater (wtedy akurat w kostiumie noir detektywa), ale kończył jako nieco mniej nihilistyczna wersja siebie. Rozpoczynając lekturę “Upadłych aniołów” mamy wrażenie, że ktoś Takeshiemu cofnął licznik. A kończąc ją, że nie zrobił ani kroku do przodu.

No, cóż, może taki już urok świata, w którym ludzie mogą żyć wiecznie? Można wtedy popełniać wciąż te same błędy.

[No, to obejrzałem w końcu]: Cyberpunk: Edgerunners

I to jest naprawdę dobry serial.

Jasne, fabuła jest nieskomplikowana i przewidywalna, a postaci niespecjalnie wielowymiarowe.

Ale opowiedziana historia jest tutaj tylko manekinem, na którym twórcy wieszają coraz to nowe błyszczące, jaskrawe, cyberpunkowe outfity. A widz może się wygodnie rozsiąść i cieszyć się rozgrywającą się na ekranie pełną seksu, przemocy i wulgarnego języka, retrofuturystyczną orgią neonowych kolorów.

“Cyberpunk: Edgerunners” czerpie z tego, co najbardziej odjechane w tych wszystkich kreskówkach z lat dziewięćdziesiątych, których rodzice nie pozwalali Wam oglądać i mieli rację. Takie połączenie “Extreme Dinosaurs” i “Motomyszy z Marsa” z prostym, nietrwającym dłużej, niż półtorej godziny filmem gangsterskim.

Tyle tylko, że ten cały nostalgiczny trip jest zrobiony z użyciem całkiem współczesnych środków. W końcu techniki animacyjne trochę poszły do przodu od czasów “Żółwi Ninja” czy “Neon Genesis Evangelion”. Mamy tutaj dynamiczny montaż zarówno obrazu i dźwięku, który z powodzeniem zadowoli nasze przebodźcowane mózgi, jednocześnie nie irytując.

A przy okazji jednak twórcom w ten przerost formy nad treścią udało się wpleść trochę emocji. W tym składającym się głównie z chromu i układów scalonych cyborgu wciąż bije całkiem ludzkie serce, które kocha, nienawidzi, zazdrości i tęskni. I może to wszystko już było tysiąc razy. Ale też chyba miłość, nienawiść, zazdrość i tęsknota są ponadczasowe z jakiegoś powodu.

[Przyznać się, kto oglądał?]: “Tajemnicze Złote Miasta”

Akcja “Tajemniczych Złotych Miast” dzieje się w XVI w. – epoce odkryć geograficznych i konkwistadorów. Japońsko-francuski serial animowany pełnymi garściami czerpie ze związanej z Nowym Światem mitologii. Są więc inspiracje legendą o Eldorado, podaniami o zamieszkujących Amazonię plemionach wojowniczych kobiet, rysunkami z Nazca czy ruinami Machu Picchu. Wszyskie te baśnie scenarzyści serialu postanowili rozkręcić up to 11 i napakować sterydami.

Zatem cywilizacje prekolumbijskiej Ameryki były jeszcze bardziej zaawansowane i rozwinięte, niż Wam się wydawało. Pamiętam, że główni bohaterowie podróżowali mechanicznym ptakiem – zrobionym ze złota Kondorem, który napędzany był energią słoneczną. W ten sam sposób zasilany był też galeon, którym odbywali podróże drogą wodną.

Mózg wybuchnięty? Cóż, to dopiero początek!

W uniwersum tej animacji oprócz Majów czy Inków, przed wiekami istniały także ultrazaawansowane technicznie cywilizacje, które zostały zniszczone w wyniku bliżej nieokreślonej wojny. Wśród nich było imperium Hiva, położone na wielkim kontynencie znajdującym się pomiędzy Ameryką a Azją. Kontynent zatonął w oceanie po uderzeniu jakąś bronią masowego rażenia. Coś jak Atlantyda. Tylko, że na Pacyfiku.

Drugą cywilizacją, która ucierpiała w wojnie byli Olmekowie. Archeologiczne ślady po Olmekach istnieją w rzeczywistości, na terenie dzisiejszego Meksyku. Ale w “Tajemniczych Złotych Miastach” nie wyglądają, jak ludzie, lecz są gnomami o spiczastych uszach. Elita olmeckiego (tak się to chyba odmienia) społeczeństwa przetrwała katastrofę, która przyniosła zagładę imperium Hiva, dzięki zahibernowaniu w specjalnych komorach. Po przebudzeniu Olmekowie szukają antidotum na doskwierające im choroby i bezpłodność, chcąc zapewnić przetrwanie swojej rasie. Sam ich wygląd może być spowodowany mutacjami będącymi wynikiem promieniowania, być może spowodowanego przez (nuklearną) broń użytą w konflikcie.

Kto jeszcze oglądał “Tajemnicze Złote Miasta” i kto pamięta, jak bardzo zrywały beret?

[Kącik modowy] Cichy Bob

28 lat temu, dzięki filmowi “Sprzedawcy” cały świat miał szansę poznać postać Cichego Boba, w którego wcielił się twórca filmu Kevin Smith. W ciągu trzech dekad sprzedawca zioła z robotniczych przedmieść New Jersey na stałe zagościł w popkulturze – wraz ze swym nieodłącznym towarzyszem Jayem – pojawił się m.in. w ośmiu filmach Smitha czy w teledysku do piosenki Afromana “Because I Got High”.

Kevin Smith jako Cichy Bob (z lewej), Jay i Cichy Bob (z prawej).

W 2019 roku “Sprzedawcy” zostali przez Bibliotekę Kongresu uznani za jeden z filmów budujących dziedzictwo kulturalne USA. Ale to chyba wcale nie jest najbardziej znaczące świadectwo wpływu filmu na popkulturę. Jego oddziaływanie jest dużo bardziej masowe. Zwrócie uwagę na stylówę Cichego Boba, który zawsze pojawia się ubrany w podobny sposób: czapka bejsbolówka, wyciągnięta bluza i – last not least – stary prochowiec.

Na pewno widzieliście na ulicy mężczyzn i kobiety ubranych łudząco podobnie. Może nawet sami czasami tak się ubieracie. Wszak zestaw czapka + prochowiec + bluza, jeansy albo dresy + adidasy już dawno podbił modowe instagramy, blogi i pinteresty. Tak, Moi Drodzy, jest jesień 2022 roku, na ekrany wchodzi film “Sprzedawcy III” i wszyscy ubieramy się, jak Cichy Bob.

[Rogal odkrywa internety]: Architekt Michael Wyetzner analizuje domy z seriali telewizyjnych

Rozpoczynam nowy cykl zatytułowany “Rogal odkrywa internety”, bo znowu odkryłem na jutubie coś tak fajnego, że pomyślałem “wow, muszę się tym podzielić z ludźmi”, by po chwili zorientować się, że ta nowinka ma już trzy lata… Niemniej, być może część z Was, podobnie jak ja, tego nie zna, więc mimo wszystko się dzielę.

Tym razem jest to nowojorski architekt Michael Wyetzner rozbierający na części pierwsze architekturę i design domów z popularnych amerykańskich seriali. Wyetzner nie tylko rekonstruuje rozkład domów na podstawie scen z seriali, nie tylko identyfikuje style i wskazuje elementy charakterystyczne dla epoki, w której dzieje się akcja, ale też pokazuje, jak twórcy mówią architekturą i projektowaniem wnętrz, jak ważną rolę odgrywają one dla fabuły i świata przedstawionego. Parę razy moją reakcją na przedstawione przez Wyetznera ciekawostki był totalny wybuch mózgu. I chyba nie jestem sam, bo pod każdym z jego filmików aż roi się komentarzy typu “zróbcie z tego cykl”.

Więc jeśli chcecie się dowiedzieć więcej na temat domu Foremanów z “Różowych lat 70” albo rezydencji Pritchettów z “Modern Family”, to klikajcie czym prędzej w link.