Rock and roll will never die. Czyli o płycie Penny Dreadful zespołu Spitfish
Kiedy pierwszy raz zobaczyłem i usłyszałem zespół Spitfish, pomyślałem sobie: polski Ghost! Skojarzenie to wywołał zarówno fakt ukrywania przez członków bandu swoich twarzy przed publicznością (a przynajmniej przed internetami), jak i to, że zarówno cały wizerunek, jak i muzyka grupy są zbudowane wokół dość jasno zdefiniowanego konceptu. Ale czekajcie! Nie myślcie bynajmniej, że Spitfish to po prostu chamska zrzynka z innego będącego aktualnie na topie zespołu czy jakaś tam polska odpowiedź na “Szybkich i wściekłych”! Trójmiejskie trio udowadnia bowiem, że ma swój własny głos i pomysł na siebie.
Tam gdzie szwedzki Ghost inspiruje się gotykiem, barokiem i satanistycznym okultyzmem, ich brzmieniowo znacznie ostrzejszy (tak!) sąsiad z przeciwnego brzegu Bałtyku zdaje się bardziej czerpać z XIX-wiecznej powieści grozy i oldschoolowych czarno-białych horrorów. Wskazuje na to wizerunek grupy, konsekwentnie budowany przez okładkę płyty, grafiki publikowane w social mediach czy teksty piosenek. Jednak wbrew temu, czego można by się obawiać, pod względem muzycznym “Penny Dreadful” nie jest tylko owiniętą w ładne opakowanie nijaką papką. Gotując swoją debiutancką płytę, panowie ze Spitfish wrzucili do kotła ilość składników wystarczającą, by nie zanudzić słuchaczy powtarzaniem w kółko tych samych rozwiązań, a jednocześnie na tyle niewielką, by zachować wyrazisty styl, ochrzczony przez samych muzyków mianem rock noir. Znajdziemy więc na “Penny Dreadful” sporo punkowej prostoty spod znaku Ramones, hard rockowego kopa, ciężar i brud w stylu Monster Magnet, intro przywodzące na myśl mroczny synthwave czy wokal w stylu najntisowego grandżu. A po środku tego wszystkiego cover “Hey Hey, My My (Into The Black)” Neila Younga ze słynnym wersem “rock and roll will never die”.
Umieszczenie bardzo swobodnej (może nawet zagranej nieco ironicznie, z przymrużeniem oka) interpretacji tego numeru to krok śmiały, ale i przy tym przebiegły. Słuchaczy, którzy sięgnęli po “Penny Dreadful”, nawet jeśli nie pokochali pozostałych sześciu kompozycji od pierwszego usłyszenia, cover Neila Younga zaintryguje i przekona do ponownego przesłuchania całego albumu. Kawałek ten jest też ukłonem wobec bardziej konserwatywnych słuchaczy, dla których rock skończył się w latach osiemdziesiątych czy dziewięćdziesiątych. Bo mimo wielu klasycznych inspiracji, Spitfish to muzyka nowoczesna, nie żerująca jedynie na nostalgii za minionym złotym wiekiem rock and rolla.
Moją sympatię wzbudzają także – na tyle, na ile byłem w stanie je zgłębić – kulisy powstania zespołu Spifish. Mamy tutaj do czynienia z projektem muzycznym, za którym stoi wizja i marzenie jednej osoby – wokalisty i basisty Dawida Zwolana. Skomponował on sporą część materiału, która znalazła się na “Penny Dreadful”. Następnie nagrał w swoim domowym studio kilka demówek, które mógł zaprezentować gitarzystom i perkusistom zainteresowanym dołączeniem do zespołu. Odnalazłszy odpowiednich ludzi, zaczął koncertować i przystąpił do rejestracji finalnego materiału. Lubię się z takimi marzycielami/wizjonerami identyfikować, bo przecież mój zespół i jego debiutancki album powstał w podobny sposób i w podobnych okolicznościach.
Przy tym wszystkim szkoda jedynie, że produkcja i brzmienie “Penny Dreadful” nie dorównuje jej poziomowi artystycznemu. Słuchając kawałków Spitfish, mam świadomość, że na żywo ci goście spuszczają publiczności prawdziwe lanie. Tylko mam wrażenie, że nagranie nie jest w stanie tej energii uchwycić i w całości przekazać słuchaczowi. W którymś miejscu na linii muzycy-nagranie-słuchacz część wpierdolu gdzieś bezpowrotnie ulatuje. Ja wiem, że ta energia tam jest, szczególnie perkusista gra naprawdę ciekawe rzeczy, ale płyta jest zrealizowana tak, że słuchając jej tego kopa po prostu czuję mniej, niż poczułbym go słuchając zespołu na żywo.
Niemniej, Spitfish warto sprawdzić. Warto dać “Penny Dreadful” więcej, niż jedną szansę. Ostatecznie przecież chłopaki mówią wprost, że rock and roll nie umrze. I ja – słuchając ich debiutu – wierzę im nie tylko na słowo.