Końca nie widać. Czyli o ludziach, którym wolno idzie robota

Macie czasem wrażenie, że praca idzie Wam jak po grudzie? Zdaje się Wam, że cel, który próbujecie osiągnąć, wciąż wymyka Wam się z rąk, w momencie, gdy już byliście tak blisko? Czujecie, że nigdy nie zrealizujecie swojego projektu? Ja mam takie wrażenie bardzo często. Ostatnio udało się mojemu zespołowi skończyć nagrywanie nowego utworu i teledysku do niego. Ścieżki perkusji nagraliśmy ponad rok temu, a miks i mastering zakończyliśmy kilka tygodni temu. Przy czym jeśli posłuchacie tej piosenki, to zrozumiecie, że nie jest to numer w stylu “Bohemian Rhapsody” czy coś równie ambitnego. Niestety, wiele rzeczy trwało dłużej, niż sądziliśmy, część z naszej winy, część nie. Ale to jeszcze nie oznacza (a przynajmniej tak to sobie tłumaczymy), że jesteśmy totalnymi nieudacznikami. Wszak wiele wielkich (i małych) projektów powstawało długimi latami, a ich ukończenie ciągle się opóźniało. Poniżej kilka pochodzących ze świata popkultury przykładów osób, którym stworzenie jakiegoś dzieła pochłonęło pewnie więcej czasu, niż zakładali.

Ryan Reynolds (12 lat by nakręcić Deadpoola)

deadpool-ryan-reynolds-petition
Znany (przynajmniej do niedawna) głównie z komedii romantycznych kanadyjski aktor od dziecka był fanem komiksów, a jednym z jego ulubionych były przygody wyszczekanego najemnika Deadpoola. Mogłoby się nawet wydawać, że Ryan Reynolds w roli Deadpoola to przedsięwzięcie skazane na sukces, wszak w jednym z komiksów sam superbohater określa swój wygląd jako skrzyżowanie Ryana Reynoldsa z psem rasy shar pei.

Ale choć poważne rozmowy na temat realizacji filmu o Deadpoolu z Reynoldsem w roli tytułowej rozpoczęły się już w 2005 roku, to miało upłynąć jeszcze wiele wody w Rzece Świętego Wawrzyńca zanim pojawił się solowy film. Bo wprawdzie postać Wade’a Wilsona pojawiła się na srebrnym ekranie w produkcji “X-Men Geneza: Wolverine“, ale w wersji, którą zarówno fani, jak i krytycy zmieszali z błotem. W międzyczasie Reynolds najadł się też wstydu występując w ekranizacji komiksu DCGreen Lantern“, gdzie również grał postać tytułową – produkcja okazała się być klapą finansową. Słowem: droga do nakręcenia filmu “Deadpool” w takiej postaci, w jakiej wymarzył ją sobie Reynolds, wiernej komiksowemu pierwowzorowi i zgodnej z oczekiwaniami fanów, była usiana licznymi przeszkodami.

Tym bardziej satysfakcję musiał aktorowi przynieść sukces blockbustera z 2016 roku. Film oprócz dobrych recenzji pobił kilka rekordów finansowych: zdobył tytuł najbardziej kasowego filmu z kategorią R (zabraniającą wstępu na salę kinowa osobom niepełnoletnim, co zawsze uszczupla liczebność widowni i dochody z biletów) oraz najbardziej kasowego filmu z uniwersum X-Menów (co też jest niezłym sukcesem biorąc pod uwagę, że Deadpool nie był bynajmniej postacią tak znaną, jak Profesor X, Magneto, Wolverine czy Mystique).

James Cameron (15 lat by nakręcić Avatar)

small_1051127404
Cameron to niewątpliwie wizjoner wyprzedzający swoją epokę. Gdy w 1984 kręcił pierwszego Terminatora chciał, aby pojawiał w nim się stworzony z płynnego metalu, zmieniający kształt cyborg. Nie istniała jednak wówczas technologia, która przeniosłaby tę wizję na ekran w zadowalający sposób. Był w stanie zrobić to dopiero w 1991 roku, kręcąc drugą część sagi z Arnoldem Schwarzeneggerem w roli tytułowej. Po premierze drugiego Terminatora Cameron dysponował właściwie nieograniczonymi środkami, by realizować swoje pomysły. Wszak “Terminator 2: Judgment Day” pobił (pierwszy i nie ostatni w życiu kanadyjskiego reżysera) rekord najbardziej kasowego filmu wszech czasów. Nakręcenie najlepiej zarabiającego filmu ever umożliwiło Cameronowi otrzymanie również największego budżetu w historii, czego dowodem był “Titanic“.

Niemniej nawet będąc kinematograficznym Midasem, Cameron przez wiele lat nie dysponował technologią i środkami, by zrealizować “Avatar“. Mimo że pierwszy szkic scenariusza powstał już w 1994 roku, film powstał dopiero półtorej dekady później. Nakręcony przy wykorzystaniu najbardziej innowacyjnych technologii “Avatar” pobił już trzeci w życiu Camerona rekord finansowy i po dziś dzień cieszy się statusem najlepiej zarabiającej produkcji wszech czasów.

Axl Rose (15 lat by nagrać Chinese Democracy)

8712d26d187dff606156def897f29b6b
Nie jest tajemnicą, że pewne czynności wokaliście Guns N’ Roses zajmują sporo czasu. Na przykład czas potrzebny na dotarcie na scenę w jego wykonaniu stał się wręcz legendarny, swego czasu opóźnione o trzy godziny koncerty były codziennością fanów Gunsów. Zresztą odkładając żarty na bok, już produkcja albumów “Use Your Illusion I” i “Use Your Illusion II” opóźniła się znacząco ponieważ Axl przeciągał prace nad aranżacjami sekcji smyczkowej w takich numerach, jak “November Rain“. Chyba zresztą z korzyścią dla tych piosenek.

Niemniej, przy albumie “Chinese Democracy” muzyk przeszedł samego siebie. Ostatecznie nagrywanie ostatniej płyty zespołu trwało dłużej, niż całe istnienie zespołu przed rozpoczęciem prac nad krążkiem. Przy okazji całkowicie rozsypał się oryginalny skład Gunsów, którzy byli jednak – umówmy się – jednym z tych zespołów działających drużynowo, nie zaś ciągniętych przez jedną osobowość. Nagrywanie “Chinese Democracy” trwało tak długo, że stało się równie archetypiczne, co opóźnienia koncertów Guns N’ Roses. Właściwie wszyscy już stracili wiarę, że album zostanie kiedykolwiek ukończony. Producent Dr Peppera zaoferował nawet każdemu obywatelowi USA (oprócz byłych gitarzystów GN’R Slasha i Bucketheada) darmową puszkę napoju, jeśli Axl ukończy album przed końcem 2008 roku. Ostatecznie nikt nie dostał darmowego Dr Peppera, mimo że Rose akurat tego terminu dotrzymał. Szkoda.

Efekt piętnastu lat prac i Bóg wie ilu milionów dolarów wpakowanych w wynajmowanie studiów nagraniowych może się podobać albo nie, ale jedno trzeba Axlowi przyznać. Realizuje swoją artystyczną wizję, a recenzje i w ogóle odbiór swojej osoby przez opinię publiczną ma bardzo głęboko w dupie.

Luc Besson (22 lata by nakręcić Piąty Element)

Screen-Shot-2016-05-12-at-12.59.29-PM-1024x554
Francuski reżyser i producent Luc Besson, zaczął pisać scenariusz do filmu, który miał stać się “Piątym Elementem“, mając zaledwie 16 lat. Kiedy obraz wchodził do kin, Besson miał lat 38, a na koncie takie hity, jak “Nikita” czy “Leon zawodowiec“. Wśród artystów przygotowujących koncepcję wizualną “Piątego Elementu” znalazł się rysownik jednej z ulubionych serii komiksów Bessona opowiadającej o przygodach czasoprzestrzennego agenta Valeriana i jego partnerki LaurelineJean-Claude Mézieres. Natomiast projektowaniem strojów zajął się rozchwytywany kreator mody Jean-Paul Gaultier. Chyba więc warto było zaczekać, bo być może nie wszyscy krytycy zachwycili się efektem końcowym dwudziestodwuletniej podróży rozpoczętej przez zafascynowanego komiksami science fiction dzieciaka, ale zdobył on sobie status kultowego i miejsce w kanonie popkultury. A samemu Bessonowi dał szansę na to, by ożenić się z Millą Jovovich. Chociaż tylko na dwa lata. Ale to zawsze coś.

Brian Wilson (37 lat by nagrać Smile)

419242.jpg
Kalifornijski zespół The Beach Boys podbił w latach sześćdziesiątych listy przebojów wpadającymi w ucho piosenkami o surfowaniu i pięknych dziewczynach. Zespół został założony przez braci Briana, Dennisa i Carla Wilsonów, ich kuzyna Mike’a Love’a i przyjaciela Ala Jardine’a. Jednak z zespołu i spośród braci od początku najbardziej wyróżniał się Brian. Jego wkład w pisanie piosenek i aranżowanie będących znakiem firmowym Beach Boysów harmonii wokalnych przewyższał udział pozostałych.

W połowie lat sześćdziesiątych z inicjatywy Briana grupa dokonała korekty artystycznego kursu, porzucając niewinne kalifornijskie plaże na rzecz kontrkultury. W tym czasie Brian Wilson stał się prawdziwą instytucją: nie tylko komponował, ale także sam aranżował, nagrywał i produkował swe utwory, co dziś może nie wydawać się zbyt imponujące, ale w latach sześćdziesiątych nie było bynajmniej normą.

Podejmowanie się coraz ambitniejszych projektów studyjnych zbiegło się w przypadku Wilsona z coraz większą konsumpcją dragów i coraz częściej objawiającą się chorobą psychiczną. W pewnym momencie muzyk przestał wyruszać z zespołem w trasy, całkowicie poświęcając się pisaniu nowych piosenek i nagrywaniem ich w studio, w którym – co nie bez znaczenia – zaczęło pojawiać się coraz więcej dziwacznych osobowości w postaci astrologów czy mistyków, tudzież po prostu dilerów narkotyków. “Smile“, najbardziej pionierski, ambitny i innowacyjny album Beach Boysów/Wilsona, zaczął powstawać właśnie w takiej atmosferze. Nie jest więc niespodzianką, że prace nad krążkiem zostały zarzucone po roku. Do coraz większego oderwania się Wilsona od rzeczywistości doszły inne problemy: spadająca popularność Beach Boysów i konflikt z wytwórnią płytową. Przez kolejne kilka dekad spadał stopień zaangażowania Briana w działalność zespołu zarówno na scenie, jak i w studio (które dotychczas było jego domeną i miejscem, w którym czuł się najlepiej). Z czasem pogłębiały się też konflikty między braćmi, owocujące rozpadem zespołu i zjazdami rodzinnymi odbywającymi się w asyście adwokatów i sędziów.

Dopiero w pierwszej dekadzie XXI wieku stan psychiczny cierpiącego na zaburzenia schizo-afektywne i chorobę dwubiegunową Wilsona poprawił się, umożliwiając mu powrót do życia towarzyskiego i zawodowego. Brian postanowił odkurzyć nigdy nieukończony materiał, najpierw w formie koncertów, później zaś w studio. Album został nagrany właściwie od początku i – jak przyznaje sam muzyk – różni się nieco od pierwotnego zamysłu. W każdym razie, po trzydziestu siedmiu latach odkąd po raz pierwszy zasiadł za konsoletą, Wilson zrealizował swoje marzenie.

Bonus:
George R.R. Martin (7+ lat by napisać Wichry Zimy)

George-R-R-Martin-1180x787
Powieści z cyklu “Pieśni Lodu i OgniaGeorge R.R. Martin pisze już ponad ćwierć wieku (pierwsza ukazała się drukiem w 1996 roku). W kwietniu 2011 roku miała miejsce premiera pierwszego sezonu serialu nakręconego na jego podstawie, zatytułowanego “Gra o Tron“. W lipcu tego samego roku ukazała się ostatnia z ukończonych części sagi, zatytułowana “Taniec smoków“. Nie jest tajemnicą, że planowane są jeszcze dwie powieści, które zamkną zaplanowaną przez Martina narrację. Tymczasem wydarzenia przedstawione niedawno w siódmym już sezonie serialu wyprzedziły te opisane w dotychczas powstałych książkach. A po 7 latach od premiery “Tańca smoków” GRRM wciąż nie ukończył nawet pierwszej z nich.

Na 2019 rok planowana jest premiera ósmego i zamykającego historię sezonu “Gry o Tron”. Prawie na pewno więc poznamy zakończenie sagi za pośrednictwem serialu, nie zaś za pośrednictwem literatury, która była dla niego pierwowzorem. Niektórzy wątpią nawet czy Martin kiedykolwiek ukończy serię. Część internetów posunęła się nawet do wskazywania, że kombinacja wieku i tuszy pisarza zaowocuje jego rychłą śmiercią, więc nawet jakby chciał, “Wichrów Zimy” i “Snu o Wiośnie” napisać nie zdąży. Na niezbyt eleganckie komentarze dotyczące swojego stanu zdrowia, będący w stałym kontakcie z fandomem i na co dzień używający internetu autor reaguje zwykle w sposób, na którego streszczenie najlepiej pasuje chyba wyrażenie “odpierdolcie się”.

Niecierpliwie wyczekiwane przez fanów “Wichry zimy” na pewno powstają, bo co jakiś czas publikowane są nawet fragmenty powieści. Ale GRRM ewidentnie się nie śpieszy. Pisze nowele, opowiadania i inne książki czasem związane z uniwersum Westeros, czasem nie. Jeździ po świecie, biorąc udział w konwentach i spotkaniach z czytelnikami. A przede wszystkim chyba cieszy się życiem, bo – nie ukrywajmy – popularność “Pieśni Lodu i Ognia” i serialu “Gra o tron” materialnie zabezpieczyły Martina na resztę życia, nawet jeśli diagnozy prognozujących jego przedwczesną śmierć internautów są mylne. Jeśli więc GRRM pisze kolejne rozdziały “Wichrów zimy”, to robi to tylko i wyłącznie z potrzeby serca i dla własnej satysfakcji.

***

Jak więc widzicie jest całkiem sporo przykładów ludzi, którzy albo nie śpieszą się z realizowaniem swoich zamierzeń, albo spotykają się z przeszkodami, które spowalniają proces twórczy, a czasem wstrzymują go nawet na dziesięciolecia. Średniowieczne katedry i renesansowe bazyliki powstawały setki lat, Dante Aligheri pisał swoją “Boską komedię” lat dwanaście. Dzisiaj jednak żyjemy w czasach kultu wydajności. Jeśli nie jesteśmy wydajni, nie robimy czegoś szybko i sprawnie to znaczy, że jesteśmy nieprzydatni dla społeczeństwa. Ma być zrobione. Najlepiej tanio, szybko i dobrze. Inaczej jesteśmy porażką. Nie chcę promować lenistwa i prokrastynacji, ale żyjemy pod taką presją, by zrealizować projekt szybko, sprawnie i odnieść sukces za pierwszym podejściem, że czasami możemy sobie to powiedzieć. Nie będzie tanio, szybko i dobrze. Będzie drogo, nieterminowo i źle. Czasami tak po prostu jest. I co nam pan zrobi?