[No, to przeczytałem w końcu]: Richard Morgan “Upadłe anioły”

Zarys fabuły kontynuacji “Modyfikowanego węgla” wygląda tak: główny bohater, Takeshi Kovacs, z XXIV-wiecznego megamiasta na Ziemi, gdzie rozwiązywał zagadkę śmierci multimilionera przenosi się na odległą planetę, na której będzie poszukiwał marsjańskich artefaktów. Czyli tym razem zamiast Deckarda z “Blade Runnera” Kovacs staje się Indianą Jonesem.

Zaintrygowało to was? Mnie tak. Jest bowiem potencjał na bardziej dogłębne zwiedzanie zasygnalizowanego w “Modyfikowanym węglu” przebogatego wszechświata i poznawanie jego długiej historii.

W stworzonym przez Morgana uniwersum ludzkość skolonizowała wiele planet w całej galaktyce idąc w ślady starożytnych Marsjan, którzy stworzyli zaawansowaną cywilizację, zwiedzili pół wszechświata, po czym w niewyjaśnionych okolicznościach wyginęli, zanim homo sapiens mogli w ogóle zamarzyć o międzygwiezdnych podróżach. Pozostałości po kosmitach to dla ludzkości wciąż niezbadana kopalnia tajemnic i źródło technologii, które mogą okazać się kamieniami milowymi w rozwoju naszego gatunku.

Kovacs bierze więc udział w ekspedycji w poszukiwaniu starożytnego superzaawansowanego międzygwiezdnego statku ukrytego gdzieś w okolicach planety Sanction IV. Toczy się tam akurat krwawa wojna pomiędzy Protektoratem (czymś w rodzaju star trekowej Zjednoczonej Federacji Planet, gdyby jej ojcami założycielami byli Elon Musk i Wladimir Putin) a Joshuą Kempem (przywódcą lokalnej rebelii, który jawi się jako skrzyżowanie Che Guevary z Kim Ir Senem).

I to właśnie tej wojnie poświęca najwięcej uwagi Morgan, stawiając Kovacsa na czele “parszywej dwunastki” wskrzeszonych najemników, rozbierając na części pierwsze niuansy interplanetarnej polityki obnażając ich nihilizm i okrucieństwo z niemal pornograficznym upodobaniem. Nie ukrywam, że wolałbym więcej poczytać o tajemnicach wymarłej rasy…

Jasne, seria Richarda Morgana to nie rodzinny, popcornowy blockbuster, ale cyberpunkowy, dystopijny traktat filozoficzny. Więc dlaczego właściwie oczekiwałem, że będzie to Indiana Jones? Powieść Morgana jest z pewnością wariacją na temat klasycznej przygodowej historii o poszukiwaniu zaginionego skarbu. Mamy więc twardego (anty)bohatera po przejściach. Mamy idealistyczną archeolożkę, która się czubi i lubi z głównym bohaterem. Mamy też złowrogą organizację, która chce wszechpotężny artefakt wykorzystać, by czynić zło i tak dalej.

I nie przeszkadzałoby mi, że ten schemat został odegrany w ponurych dekoracjach cybperunkowego real politik, gdyby nie jedna rzecz. Zwykle w tej historii główny bohater, choć może daleki od ideału, to jednak wzbudza sympatię, a poza tym możemy oczekiwać, że gdzieś tam pod skorupą cynizmu jednak tli się dobro.

Tymczasem w powieści Morgana, Kovacs jest równie brutalny i cyniczny, co wszyscy inni gracze, jeśli nie bardziej. Czytając “Upadłe anioły” nie kibicujesz nikomu i masz trochę wrażenie, że w wyścigu po Arkę Przymierza naziści rywalizują z nazistami, a po piętach depczą im nazisści. Jeśli jest to dekonstrukcja indianajonesowej rywalizacji o to, kto dotrze do McGuffina pierwszy, to jest to dekonstrukcja mało udana.

Słabe jest też to, że w poprzedniej części Kovacs zdawał się jednak przejść jakąś przemianę. W “Modyfikowanym węglu” zaczynał jako cyniczny antybohater (wtedy akurat w kostiumie noir detektywa), ale kończył jako nieco mniej nihilistyczna wersja siebie. Rozpoczynając lekturę “Upadłych aniołów” mamy wrażenie, że ktoś Takeshiemu cofnął licznik. A kończąc ją, że nie zrobił ani kroku do przodu.

No, cóż, może taki już urok świata, w którym ludzie mogą żyć wiecznie? Można wtedy popełniać wciąż te same błędy.

Advertisement

Leave a Reply

Fill in your details below or click an icon to log in:

WordPress.com Logo

You are commenting using your WordPress.com account. Log Out /  Change )

Twitter picture

You are commenting using your Twitter account. Log Out /  Change )

Facebook photo

You are commenting using your Facebook account. Log Out /  Change )

Connecting to %s